wtorek, 12 maja 2015

Rozdział 1

Znużona starałam się skupić na słowach pani Stew, czego nie ułatwiała mi moja klasa. Papierowe kulki co chwila trafiały we mnie, lub na moją ławkę. Zależy, jakiego kto miał cela. Za mną co chwila wybuchały slawy śmiechu. Gdzieś z tyłu ktoś się obściskiwał, ktoś inny palił papierosa. Nauczycielka zdawała się tego nie zauważać. Tak. Witamy w liceum publicznym.
Miałam dziką ochotę poderwać się z miejsca, porozrzucać wszystkie rzeczy w tej sali i wybiec na dwór. Naprawdę, powstrzymywałam się tylko ostatkiem silniej woli. Z desperacją wbiłam wzrok w zegar, licząc, że to może przyspieszy jakoś jego tykanie. Ale nie. Cholerne wskazówki stały w miejscu. Pewnie Kronos maczał w tym palce.
Dalej Maja, dasz radę, to ostatnia godzina. Potem już tylko zakończenie roku i wakacje.
Wakacje...
Jakby ruszony moją myślą, nagle odezwał się dzwonek, oznajmiając, że to koniec lekcji na dzisiaj. I na następne dwa miesiące. Zgarnęłam podręczniki oraz piórnik do plecaka, poderwałam się z krzesła i niemal wybiegłam z sali. Tak niewiele dzieliło mnie od wolności.
Dopadłam do mojej szafki i szybko wykręciłam odpowiednią kombinację. Wysypała się na mnie sterta liścików. Pozbierałam je i wyrzuciłam, nawet nie trudząc się czytaniem ich. Doskonale wiedziałam, co jest napisane w środku. Karteczki z tekstami typu "Czarownica" czy inne podobne perełki dostawałam codziennie. Można się przyzwyczaić.
Po opróżnieniu szafki z liścików, wyciągnęłam z niej książki, ułożone w równy stosik, bluzę, którą trzymam tu na chłodniejsze dni, zapasową parę dżinsów, trampki i koszulkę, które nauczyłam się tu trzymać na wypadek, gdyby komuś znów zachciało się pośmiać ze mnie podczas lunchu. Rysownik, lusterko, szczotka, nuty... Dorzuciłam do tego wszystkiego jeszcze portfel i klucze. Telefon wsadziłam do kieszeni i podłączyłam do niego kabel od słuchawek. Zeszyty wyrzuciłam do śmietnika. Nie będą mi już potrzebne. A przynajmniej mam taką nadzieje.
Wsadziłam słuchawki do uszu i puściłam "Hurry Up And Save Me". Pasowało wręcz idealnie do sytuacji.
W rytm piosenki wymijałam tłoczących się w holu nastolatków. Jak dobrze pójdzie, to może mnie nawet nie zauważą. Kto wie?
Oczywiście musiałam wykrakać.
- Spieszysz się gdzieś? - Wysoki głos Jennifer przebił się nawet przez muzykę. Udałam, że jej nie słyszę, przepychając się nadal między uczniami. nagle poczułam na ramieniu mocny uścisk. Dziewczyna brutalnie obróciła mnie w swoją stronę.
- Zadałam ci pytanie - Jej niebieskie oczy wpatrywały się we mnie z pogardą. Hamując gniew wyciągnęłam słuchawkę z ucha.
- Wybacz, nie słyszałam cię - odpowiedziałam lekceważąco. Błąd. W jej oczach zalśnił gniew i gwałtownie wyciągnęła rękę, by wyrwać mi słuchawki i zapewne je zniszczyć. Na całe szczęście miałam o wiele lepszy refleks i zdążyłam zabrać je z jej zasięgu. Cofnęła dłoń, ale tym razem już wściekła. No super.
- Chciałam ci tylko przypomnieć, że jesteś nikim. Tak gdybyś zapomniała. A zresztą, tak sobie myślę, że nie dziwię się, że twój ojciec opuścił ciebie i twoją matkę. Ja też bym się do ciebie nie przyznawała - uśmiechnęła się do mnie czarująco i odeszła kołysząc biodrami. Bogowie, jak ja jej nienawidzę. Ponownie wsadziłam słuchawki do uszu i ruszyłam przez tłum.
Wypadłam przez główne wejście i zbiegłam po schodach. Wolność, wolność, wolność! Wreszcie wolność! Miałam ochotę tańczyć, ale powstrzymałam się, nie chcąc umacniać mojej opinii dziwaczki. Mimo wszystko zachichotałam. Postanowiłam, że dzisiaj do domu pójdę okrężną drogą. Lubię moją bladą skórę, ale jakby piegi się pokazały, to bym się nie obraziła.
Żwawo przemierzałam ulice Nowego Yorku.Mieszkałam tu od urodzenia, więc mimo faktu, że było to ogromne miasto, znałam je jak własną kieszeń. W prawo, w lewo, dwa razy w prawo i znów w lewo. Machinalnie wybierałam drogę. W końcu skręciłam w cichą uliczkę, odbiegającą od głównej. Stąd jeszcze tylko kawałek do mojego domu.Uśmiechnęłam się lekko, na myśl o pudełku lodów czekoladowych, czekającym na mnie w zamrażarce. Przyspieszyłam nieznacznie.
Po raz ostatni skręciłam w prawo, wchodząc na trawnik otaczający schludną, dużą kamiennice. Otworzyłam torbę i z małej kieszonki wyciągnęłam klucze. Zabrzęczał breloczek w kształcie wielobarwnego motyla. Dostałam go od mamy na imieniny, parę lat temu. Powiedziała mi, że mój tata jej go dał dla mnie. Nadal zachwycałam się tym, jak pięknie jego skrzydła błyszczały w słońcu. Cieszyłam się wielce, że wogóle się nie niszczył.
Wsunęłam klucz do zamka i otworzyłam drzwi. Moje kroki rozległy się po pogrążonej w ciszy klatce schodowej. Rozpoczęłam mozolną wspinaczkę po schodach.
Pierwsze piętro, drugie, trzecie, czwarte...
W końcu dotarłam na piąte piętro i otworzyłam drzwi do mieszkania pięćdziesiąt dwa. Uderzyła mnie mieszanka zapachów tempertyny, farb olejnych i lawendy. Zamknęłam za sobą drzwi i ściągnęłam trampki. Przeszłam przez przedpokój, kierując się do kuchni. była nowocześnie urządzonym, średniego rozmiaru pomieszczeniem. Przeważały tutaj głównie czerń i biel, ale ja i mama, nie byłybyśmy sobą, gdybyśmy nie dodały tu czegoś od siebie. Tym sposobem na ścianie pojawił się wymalowany napis "You're what you eat", a blat i wyspę kuchenną zdobiły różne ręcznie robione dodatki. Otworzyłam zamrażarkę, do której na magnesy poprzyczepiane były nasze wspólne zdjęcia, i wyjęłam z niej zasłużone lody. Na pudełku ktoś przykleił karteczkę. "Nie zjedz wszystkiego. Mama :)" Uśmiechnęłam się szeroko. Ona mnie chyba za dobrze zna. Do pucharka nałożyłam sobie sporą porcję lodów, które obficie polałam polewą. A co. Raz się żyje. Z deserem i łyżką w ręce ruszyłam do salonu. Rzuciłam torbę na fotel, a sama rozsiadłam się na kanapie.Ułożyłam wygodnie poduszki, sięgnęłam po pilota i włączyłam telewizor. Przełączałam kanały, póki nie trafiłam na moją ulubioną stacje artystyczną. Dziewczyna na ekranie właśnie zaczęła wyjaśniać, jak nawijać włóczkę na wsuwki, które przytwierdziła do szklanki, tak, by powstało etui na telefon. Ciekawe.
Program pochłonął mnie bez reszty. Okazało się, że tą samą techniką można też zrobić czapkę i szalik, tylko potrzeba do tego czegoś większego od szklanki, mniej więcej wielkości głowy. Ocknęłam się dopiero gdy program się skończył. Spojrzałam na zegar. Czternasta trzydzieści dwa. Siedzę tu już około trzydziestu minut. Mogłabym dalej to oglądać, ale znałam ambitniejsze zajęcia. Zwlokłam się z kanapy i podniosłam torbę. Przewiesiłam ją przez ramię i ruszyłam do mojego pokoju.
Mijając ją, zajrzałam do pracowni mamy. Na płótnie połyskiwał świeży szkic profilu młodej dziewczyny, z motylem na palcu. Mama kochała motyle. Miała je na każdym obrazie, umieszczała je wszędzie, gdzie tylko mogła. Między innymi dlatego na drugie imię mam Mariposa. Lubiła też mówić do mnie "Motylku". Uśmiechnęłam się pod nosem. To już lekko podchodziło pod obsesje, ale mama potrafiła się z tego śmiać, więc nic w tym złego. Minęłam drzwi do jej sypialni i stanęłam przed pomalowanymi na biało drzwiami mojego pokoju. Wymalowałam na nich moje imię, otoczone pięknymi zawijasami i oczywiście motylami. Myślę, że chyba się trochę zaraziłam od mamy. No cóż. Jakoś mi nie przykro.
Weszłam do pokoju i rozejrzałam się po nim machinalnie. Miętowo-lawendowe ściany i białe meble, tak jak wszystko w tym mieszkaniu,  nosiły na sobie dotyk artystyczny mamy i mój.Wszędzie było pełno obrazów, ramek z zdjęciami, własnoręcznie robionych świec, rysunków... Rozpakowałam torbę, wszystko odkładając na swoje miejsce. Zaplotłam z moich długich, kasztanowych włosów warkocza i włączyłam muzykę. Dopiero wtedy usiadłam przy biurku. Przyjrzałam się szkicowi, który zaczęłam wczoraj wieczorem. Była to dziewczyna, w długiej, ciężkiej sukni, spływającej do ziemi. Włosy miała kunsztownie upięte, a z pleców wyrastały jej motyle skrzydła. Rysowałam to dla mamy, bo niedługo miała urodziny. Mam nadzieje, że się jej spodoba. Jak na razie było całkiem dobrze, tylko mogłabym jej poprawić prawe oko, prawe skrzydło i lewą rękę. Bez zwłoki zabrałam się do pracy.
Do moich uszu dobiegł brzęk kluczy. Zamrugałam, oszołomiona. Mimochodem zauważyłam, że skończyła się płyta. Wygląda na to, że mama wróciła do domu. Przeciągnęłam się. Ile ja już tu siedzę?
Zerknęłam na rysunek przedemną. Dziewczyna prezentowała się już nienagannie, a jej piękne skrzydła nabrały kolorów. No, nie powiem, udało mi się zrobić kawał niezłej roboty. Schowałam kartkę do segregatora i wstałam z krzesła. Wychyliłam się z pokoju.
- Cześć, mamo! - Kobieta miotała się w przedsionku. Na dźwięk mojego głosu, uniosła głowę.
- Cześć, Motylku! Jak tam w szkole? - Siłowała się z zamkami w sandałach. W końcu uwolniła z nich stopy i odrzuciła buty na bok. Odgarnęła włosy z twarzy.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się ucieszyłam, gdy udało mi się stamtąd wyrwać. Jutro odbiorę tylko świadectwo, i nie chcę już nigdy więcej oglądać tej szkoły! Załatwiłaś papiery potrzebne do przeniesienia? - Zamknęłam za sobą drzwi i podążyłam za mamą do kuchni.
- Jasne, przecież nie mogę pozwolić, byś się tam katowała. A ten dyrektor to idiota. Chcesz mleka? - spytała, przeszukując zawartość lodówki.
- Chętnie. Tylko czekoladowe - zaznaczyłam. Wyciągnęła kartonik i sięgnęła po dwie szklanki do szafki. Wyjęłam z szuflady talerz i nasypałam na niego ciastka. Mama nalała nam obficie mleka i dorzuciła kolorowe słomki dla każdej. Z takim zestawem ruszyłyśmy do salonu, gdzie usadowiłyśmy się na kanapie. Sięgnęłam po pilota i włączyłam nasz kanał.
- Coś ciekawego było dzisiaj? - rzuciła kobieta, chrupiąc ciasteczko. Pociągnęłam łyk mleka czekoladowego przez słomkę.
- A wiesz, że tak? - opisałam jej szczegółowo wsuwkową technikę, jak już zdąrzyłam ją ochrzcić. W zamyśleniu pokiwała głową, popijając napój.
- No to będziesz miała co robić jesienią. A teraz cicho, zaczyna się - przesiedziałyśmy tak cały wieczór, oglądając artystyczne programy i zajadając się ciastkami. Robiłyśmy tak w każdy piątek. Kochałam to. Gdy na zegarze wybiła dwudziesta druga, mama wyłączyła telewizor.
- Ej! Oglądałam to! - żachnęłam się. Pociągnęła mnie za warkocza.
- Może i tak, ale wypadałoby się już zbierać, Motylku. Jutro mimo wszystko idziesz po to głupie świadectwo, nie? - Uśmiechnęła się do mnie szeroko. Zrobiłam naburmuszoną minę.
- Wyrobię się. Teraz chcę jeszcze pooglądać - stwierdziłam. I spróbowałam sięgnąć po pilota.
- O nie, nie odpuszczę ci tak łatwo! - Zaczęła mnie łaskotać. Wybuchnęłam śmiechem.
- Przestań, przestań, przestań! No dobrze, już idę! - Zaśmiewałam się. Szybko wstałam z kanapy i uciekłam do mojego pokoju po piżamę. Przerzuciłam przez ramię ręcznik i udałam się do łazienki. Szybko się rozebrałam i rozplątałam włosy. Wskoczyłam pod prysznic. Strumień ciepłej wody rozluźnił moje mięśnie. Umyłam włosy moim ulubionym szamponem o zapachu lawendy, namydliłam się i zmyłam to wszytko wodą. Otworzyłam komorę prysznica i wyszłam na zewnątrz. Dokładnie wytarłam się ręcznikiem, po czym wciągnęłam na siebie mięciutką piżamę. Chwyciłam szczotkę, spoglądając w lustro.
Kasztanowe loki, teraz mokre, sięgały mi do talii. Byłam szczupła i przeciętnego wzrostu. Patrzyły na mnie niezwykle zielone oczy, w których błyszczały wesołe iskierki. Uśmiechnęłam się do mojego odbicia, po czym zaczęłam pieczołowicie rozczesywać kołtuny. Mokre włosy splotłam ponowne w warkocza, by nie przeszkadzały mi podczas snu. Wyszłam z zaparowanej łazienki. Zastałam mamę w jej pracowni.
- Dobranoc - Ucałowałam ją w policzek. Uszczypnęła mnie lekko w nos.
- Dobranoc, dobranoc - Uśmiechnęła się. Poszłam do mojego pokoju. Rozwiesiłam ręcznik na krześle, po czym zdjęłam stos poduszek z łóżka i odgarnęłam kapę. Wsunęłam się pod kołdrę i ułożyłam głowę na poduszce. Zdążyłam jeszcze tylko pomyśleć, jaką jestem szczęściarą, że mam taką matkę, nim zapadłam w sen.

***

BUM! Nikt nic nie ogarnia! Co to jest? O co chodzi? Czy to nadal ta sama historia? Czy to nadal ten sam blog?
Odpowiedź brzmi : tak. To nadal ja, to nadal moja historia. Tylko nastąpiła mała, maciupeńka zmiana. Pewnie już się domyślacie jaka, ale ja nie będę wam tego ułatwiać. By the way, zwróciliście uwagę na długość rozdziału? Jest ogromny jak na mnie. Wiem. I teraz będę się starała właśnie takie pisać. Wraz z tą małą zmianą, wróciła do mnie wena. W prologu też zmieniłam kawałeczek. Jeśli ktoś chce, radziłabym tam zajrzeć. :p
Mam szczerą nadzieje, że ten rozdział wam się podobał, bo mnie bardzo. Wyraźcie swoje zdanie w komentarzach, i widzimy się w następnej notce! Całusy! <3
/Majalissa

5 komentarzy:

  1. genialne chce ciąg dalszy

    OdpowiedzUsuń
  2. Okey... Więc na twoje opowiadanie wpadłam przed chwilą nie wiem jak było wcześniej i się w to nie zagłębiam. Tekst dobry bez żadnej niespodzianki choć wątpię sądząc po prologu żeby ten stan utrzymał się na długo. Mam nadzieję że kolejny rozdział pojawi sie niedługo ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również mam taką nadzieje. ^^' Cieszę się, że Ci się podoba. Cóż, nie zdradzając wiele, nie mylisz się za bardzo, ale pierwszy rozdział chciałam właśnie zrobić taki spokojny, pozwalający zapoznać się trochę z nową Mają. Mam nadzieje, że mi wyszło. :D
      /Majalissa

      Usuń
  3. Czytałam wcześniejsze rozdziały.... i hm... One były przeciętne, za to prezentuje się 100 razy lepiej! Jest ciekawe i ma taką tajemniczą i zabawną fabułę. Liczę że, następne rozdziały będą jeszcze lepsze i życzę weny !!!
    Pozdro :''')
    Cherry

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetne! Układasz długie zdania z mnóstwem przymiotników, można sobie wszystko dokładnie wyobrazić.Rozdział jest potwornie długi (propsy), ale w bardzo dobrym sensie. Ze zniecierpliwieniem czekam na ciąg dalszy (jak masz wenę, to jej nie marnuj i już teraz marsz pisać XD)!

    OdpowiedzUsuń